Nie przypominam sobie, by któryś z nauczycieli przyznał się, że ma trudności w komunikacji. No przecież jak może mieć skoro uczy, przemawia, pyta, ocenia. Taka osoba z założenia (tylko nie wiem kogo/czego) nie może mieć problemów w porozumiewaniu się. Spytajcie natomiast nauczycieli, ilu z nich ma trudności w rozmowie z rodzicami. Myślę, że nie mielibyśmy trudności ze znalezieniem wielu takich osób. Więc o co chodzi?
Przychodzi mi do głowy kilka refleksji. Po pierwsze poziom samooceny nauczyciela. Po drugie kompetencje społeczne. Po trzecie i chyba najważniejsze, uznanie człowieka takiego jakim jest.
Z uśmiechem na twarzy wspominam projekt, który realizowałam dla osób o statusie: 50+, długotrwale bezrobotny, zarejestrowany w urzędzie pracy i zamieszkujący byłe tereny tzw., poPGRowskie. Żeby mnie zrozumieli musiałam mówić “ich” językiem, dużo tłumaczyć nie trzeba, a podawać przykładów nie wypada. Rozumieliśmy się, bo wiedziałam że to nie oni mają coś zmienić, tylko ja.
Zapominamy, że ten “trudny rodzic” jest człowiekiem, ma swoje życie, problemy, emocje, gorsze i lepsze dni. Rodzic ten wychował się w środowisku takim, a nie innym i dlatego też reprezentuje taką, a nie inną postawę. Zapominamy, że to jest ok. Nie naszą rolą jest zmieniać tych ludzi, oni już skończyli szkołę. Naszą rolą jest przyjąć ich takimi, jakimi są – tu i teraz.
Żyjemy zanadto prawdą wyobrażeniową – on powinien być taki a taki, ona powinna zachowywać się w taki, a nie inny sposób. NIE, nie powinna! To jest nasze życzenie, a nie sytuacja zastana. To, że my sobie coś chcemy czy wyobrażamy, nie znaczy że tak jest czy będzie. Jest tak, jak jest w danej sytuacji i to my musimy nauczyć się reagować na tą właśnie sytuację – taka jaką jest, a nie taką jak byśmy sobie życzyli, żeby była.
“Uznać człowieka, że jest dla nas najważniejszy”, czyli przyjąć go takim jakim jest, bez oceniania. Dopiero wtedy zniknie “trudny rodzic”, a zostanie rodzic bez przymiotnika towarzyszącego.
To “moje”, że nie potrafię rozmawiać z kimś, kto nie miał szansy nauczyć się tego, co ja. Więc tylko moim zachowaniem jestem w stanie sprawić, że się dogadamy.
My, jako nauczyciele popełniamy jeden podstawowy błąd – odbieramy personalnie to, co rodzic do nas mówi. Po co?
Kilka dni temu miałam przyjemność rozmawiać z dyrektorką jednej ze szkół podstawowych w Wejherowie. Niesamowita kobieta, człowiek czynu, zawsze elegancka, życzliwa, niesamowicie zaradna i przedsiębiorcza, pozytywnie nastawiona oraz refleksyjna. Rozmowa trwała chwilę, ale zapamiętałam z niej jakże proste i jednocześnie niesamowicie ważne, zdanie. Brzmiało ono mniej więcej tak: “Nauczyciele zapominają, że rodzice są ludźmi i mają swoje nieidealne życie.” Wzięłam to sobie do serca. Dziękuję.
Autor: Bietka